środa, 20 listopada 2013

Rozdział 11



Minęły już jakieś dwa tygodnie od wyznania chłopakom i bratu całej prawdy. Jest dobrze. Szczerze mówiąc nie sądziłam, że aż tak doskonale się to wszystko potoczy. Teraz czuje, że jestem komuś potrzebna. Co do Jamesa to jest super bratem. Stara się mnie zrozumieć co przeżywałam w ostatnim czasie. Dużo się spotykamy w naszej małej „paczce’’. Gadamy razem godzinami po prostu jest nam dobrze w naszym gronie.
Kto by pomyślał, że mój świat obróci się o 360 stopni ? Odwróci się na leprze. Nie spodziewałam się tego wszystkiego.
Dochodziła siedemnasta moja zmiana się powoli kończyła. Miałam jeszcze obsłużyć dokładnie jeden stolik. Wzięłam notes i żółty długopis z blatu barku. Wolnym krokiem dochodziłam do stolika nr.4
- Co panu podać ? - Chłopak się odwrócił w moją stronę i już w tej chwili żałowałam, że podeszłam do tego akurat stolika.
- Hej słonce nie widzieliśmy się od ostatniego spotkania u mnie w domu. No powiem szczerze, że wypiękniałaś przez ten czas. Nie dostane nawęd buziaka od ciebie  na przywitanie ?
- Wal się ! Czego chcesz Nathan ?   
- Dobrze wiesz co chce. Ciebie. Ostatnio jak przyszłaś do mnie było nam dobrze. Nie sądziłem, ze tak się to potoczy, ale z chęcią bym to powtórzył i to dokończył do końca i nie oszukuj się ty zresztą tak samo
- Nie sądzę
- A ja sądzę, że jednak tak innym razem byś do mnie nie przyszła i nie prosiła mnie o towar skarbie. Masz tutaj trochę, szybko działają, a jak będziesz chciała więcej wiesz gdzie mnie kochana znajdziesz – wstał i włożył mi opakowanie z zawartością białego proszku do kieszeni czerwonego fartucha, a po chwili wyszedł.
(***)
Po pracy miałam spotkać się z Jamesem chciał pogadać o jakieś ważniej rzeczy. Swoją drogą zastanawiam się o co chodzi. W umówione miejsce stanowił park, który był niedaleko kina. Już po paru minutach byłam na miejscu, brunet już na mnie czekał. Usiadłam przy nim na brązowej ławce i od razu się przywitałam.
- Wiec co chciałeś mi powiedzieć ? – przeszłam od razu do rzeczy. Nie chciałam czekać.
- Chciałem na początek pogadać co u ciebie, zanim rozpocznę ten „ważny temat ‘’
- Więc u mnie jest dobrze – uśmiechnęłam się – I możesz kontynuować ten ważny temat dalej – pomachałam ręką w geście, żeby mówił dalej
- To zanim rozpocznę ten temat chce, żebyś do końca mnie posłuchała
- Dobrze, postaram się
- Wiec ostatnio odwiedziłem rodziców
Już ta rozmowa mi się nie podoba, ale pozwoliłam mu mówić dalej
- Pytali się o ciebie. Nie wiedziałem co mam powiedzieć, ale w końcu powiedziałem, ze ciebie znalazłem no i że było cieszko. Chcą cię zobaczyć…
- Co ? James ja w to nie wierze, mówiłam ci już to, dla nich już nie żyje. Wiem to smutne, ale prawdziwe i nic tego już nie zmieni.
- Liz oni naprawdę się martwią o ciebie
- Nie chce tego słyszeć. Rozumiesz nie chce ! Raz powiedzieli mi co o mnie myślą wystarczy mi już tego. Nie chce od nowa to przeżywać ! – Parę łez poleciało na ziemie.
Nie chciałam już dalej ciągnąć tej rozmowy. Przed oczami widziałam sytułacie, które chciałam zapomnieć. Przeprosiłam szybkim krokiem odeszłam. Ludzie, których miałam przypominali mi osoby dla których już nie istniałam. W mojej głowie zrobił się wielki chaos. Nie wiedziałam co się ze mną w tej chwili działo. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Czułam wielką pustkę w środku. Nie wiem jak, ale znalazłam się w opuszczonej ulicy, gdzie rzadko jakiś człowiek tędy przechodził. Oparłam się o stary mur. Po woli ześlizgując się po nim . Podkulona odruchowo wyciągnęłam z kieszeni woreczek z białym prochem, który dał mi Nathan jak by wiedział, że będzie mi on teraz potrzebny. Potrzebowałam pomocy i to natychmiast. Z rzeczami z którymi chciałam skoczyć ciągle prowokowały do tego, żebym do nich wracała. Po woli staje się samotna.. zostaje z tym wszystkim sama. Obiecałam sobie, że nie wezmę tego świństwa znowu do ust, ale jednak otworzyłam opakowanie. Przez moment zawahałam się, ale od razu rozwiałam tą myśl i zastąpiłam ją nową, że po tym zapomnę, będzie mi o wiele lepiej. Zrobiłam to. Zaciągnęłam się. Tylko przez chwile jeszcze czułam ból psychiczny jak i fizyczny. Zaraz było lepiej. O wiele lepiej. Było dobrze. Zapomniałam. Pomogło mi. Czułam się dobrze, wręcz przeciwnie czułam się świetnie. Na wzmocnienie efektu zaciągnęłam się drugi raz. Teraz miałam wielką pustkę i było mi dobrze. Nadal siedziałam na zimnej ziemi. W pewnym momencie zobaczyłam koło siebie małą blaszkę. Wzięłam ją do rąk. Ostrożnie położyłam ją na nadgarstku. Przyglądałam jej się uważnie. Niedługo po tym ją wzięłam i sprawdziłam, czy jest ostra, przy tym raniąc się pierwszy raz. Rana była mała wiec dużo krwi nie było. Mój umysł nie miał żadnych myśli, był pusty. Wykonałam drugie ciecie, tylko trochę zabolało. Po chwili trzecie i czwarte. Zielona blaszka wyleciała mi z rąk… delikatnie położyłam się na ziemi. Przyglądałam się mojej dłoni.. nic.. po woli zaczynałam czuć ból. Nikt nie będzie mnie wstanie tutaj znaleźć, a jak już tak mnie już nie będzie.. odejdę. .. zaczęłam płakać. W pewnym momencie nie mogłam opanować go. Z biegiem czasu stawał się on coraz słabszy i słabszy.. zaczynałam już coraz mniej widzieć.. robiło mi się słabo.. moje oczy w końcu odpoczęły, zamknęły się...
__________________________________________________________________________
Wiec na sam początek chce was przeprosić, że nie dodawałam żadnego  rozdziału, ale po prostu nie miałam żadnej weny na to jak i czasem nie chciało mi się pisać.  Prawie miesiąc nieobecność tutaj, nie wiem czy wam się spodoba rozdział, mi końcówka się podoba. Zastanawiam się czy nie zamknąć bloga.... Muszę się zastanowić nad tym.. Do następnej notki :)