wtorek, 10 grudnia 2013

Rozdział 12



* Melisa *
Siedziałam wtulona w Nicka oglądając jakiś film, który szczerze mówiąc był strasznie nudny. Można powiedzieć, że byliśmy na takiej mini rance z racji z tego, że rzadko widywałam go z powodów „spraw rodzinnych” jak on to ujął. Strasznie się za nim z tęskniłam, a on wybiera jakiś film do tego strasznie nudy. W sumie nie jest aż tak źle mogło być jeszcze gorzej, ale czasem mam wrażenie, że Nick już mnie nie kocha jak wcześniej jak by czerwono-złoty ogień wygasł w naszych sercach. Jak by się głębiej wdrążyć w to, to zostaje pytanie dlaczego wciąż jest ze mną ? To pytanie często znajduje w mojej głowię..
- O czym myślisz ? – usłyszałam nagle stłumiony głos szatyna 
- Hmm ? - oczy skierowałam wprost na niego w sutek czego znalazły jego
- Pytałem o czym myślisz słonce ? – powtórzył pytanie
- O wszystkim i o niczym – uśmiechnęłam się
Nie mogłam mu powiedzieć w prost. Myślę o nas.. a głębiej czy mnie jeszcze kochasz. Nie to było by dziwne.
- Chcesz może coś do picia ? – zaproponowałam w celu nie ciągnięcia tego tematu dalej.
- Jasne szklankę soku pomarańczowego jak masz
- Okej.. powinien jeszcze być jeśli Liz go nie wypiła – podniosłam się z kanapy – A jeśli o niej mowa to już jest po dwudziestej trzeciej, a mówiła, że wróci po dwudziestej drugiej.. zaczynam się o nią martwić – stwierdziłam i pomaszerowałam prosto do kuchni.
- Pewnie siedzi z bratem i z tymi kuplami poznanymi niedawno wiec nie musisz się martwić – od krzyczał.
- Możliwe – wzięłam niebieską szklankę z górnej szafki i postawiłam ją na bracie – Ale i tak się o nią martwię – Otworzyłam lodówkę w poszukiwaniu soku. Jedyny efekt wyszedł, ze znalazłam sok bananowy – Może być sok bananowy ? – zapytałam.
- Oczywiście – usłyszałam głos
Wyciągnęłam rzecz i skierowałam się do blatu, a następnie odkręcając butelkę i wlewając sok do szklanki która była zaraz napełniona białą cieczą.
- Melis ktoś do ciebie dzwoni – usłyszałam głos Nicka – James..
- Już idę – wzięłam szklankę i skierowała się do salonu
Po chwili usiadłam na brązowej kanapie chwytając z ławy swój telefon w drugą rękę. Przeleciałam palcem po ekranie w celu odebrania, po chwili urządzenie było tuż przy moim uchu.. 
- Hej James co cię do mnie sprowadza, że dzwonisz o tak później porze ? – Jeszcze raz zobaczyłam która godzina na zegarze który stał niedaleko telewizora.  Dwudziesta trzecia czterdzieści pięć. Powtórzyłam w myślach – Wiesz może gdzie jest Liz ?, strasznie się o nią martwcie
- Nie.. to znaczy tak.. wiem gdzie jest, ale to ci się nie spodoba co teraz powiem – usłyszałam smutny, stłumiony i przygnębiony głos. Już rozmowa mi się nie podobała
- James co się stało ? Gdzie jest Liz ?
Żadnej odpowiedzi nie dostałam przez najbliższą minutę, nie wytrzymałam i zapytałam znowu – James co się stało ? Co się dzieje ?
- Nie mogę.. to nie wyjrzę z moich ust.. L.. Li- Liz jest w sz- szpitalu.
- Jemes co ty mówisz ? Przeci… - w tedy do mnie dotarło co się tak naprawdę dzieje w okuł mnie. Nie mogłam nic powiedzieć. Moje gardło było zawiązane na sto supełków. Z dłoni wyleciała mi szklana rozbijając ją na drobne kawałeczki przy tym brudząc dywan białą cieczą. Nick tylko patrzył na mnie, żebym mu tylko powiedziała co się dzieje, ale ja nie mogłam nie przeszło by mi to przez gardło.. Jedyne słowo, które zdołałam z siebie wykrztusić to – W którym ? Co z nią ?
- W szpitalu Władimira – tylko to zdołałam usłyszeć, bo zaraz połączenie zostało przerwane.

*James*
Po telefonie, który dostałam od szpitala od razu do niego się udałem. Nie wierzyłem w to co się stało w najbliższych dwóch godzinach to do mnie nie docierało. Siedziałem bez czynie nic nie mogący nic zrobić – choć bardzo tego chciałem. Musiałem zawiadomić Melise i chłopaków.. Przeciecz byliśmy „paczką” która spierała Liz na tyle ile mogła. Chłopaki przyjechali jakieś piętnaście minut temu.. zadawali mnóstwo pytać, ale tak jak oni nie znałem do końca na nie odpowiedzi, na pewno będzie tak samo z Melisą.
- To moja wina, gdybym wcześniej nie wspomniał o rodzicach nic by się nie wydarzyło – wyszło z moich ust stłumione słowa przez zakryję ręce twarzy.
- Stary to nie twoja wina- usłyszałem głos Carlosa, a zaraz jego rękę na moich plecach.
- To jest moja wina całkowita.. – podniosłem głowę
- Carlos ma racje to nie jest twoja wina skąd wiedziałeś, że to zrobi, że sięgnie po to świństwo i do tego się okaleczy
- Nie Logan.. Powinienem ją posłuchać i nie drążyć tego tematu kiedy ona nie chciała go słuchać.. Dlaczego ja byłem taki głupi ciągnąć dalej ten zasrany temat, przecież doskonale wiedziałem w jakiej jest sytuacji i co może zrobić..
- Nie mogłeś tego przewidzieć – Kendall po raz pierwszy się odezwał.
- A wiesz co jest najgorsze, że nawęd jej nie próbowałem zatrzymać.. poszedłem sobie w drugą stronę pozwalając, żeby cierpiała. Pieprzona duma mną zawładnęła.. Co ja teraz mam powiedzieć rodzicom ? Że ich córa którą nie widzieli przez prawie rok teraz leży w szpitalu pod intensywną terapią.. przecież to nie normalne.
Nastała całkowita cisza. Nie mogłem normalnie usiedzieć na tym niewygodnym szpitalnym krześle. Chciałem coś zrobić. Ale co ja mogłem ? NIC. Ta bezsilność mnie przerażała nie mogąc nic zrobić.
Po cichym korytarzu rozbieg się stukot obcasów spotykających się z zimną posadzką. Od razu skierowałem głowę w tą stronę. Po chwili ujrzałem szczupłą sylwetkę , a zaraz twarz Melisy u boku chłopaka jak się nie mylę Nicka.
- Jeams co się dzieje z Liz ? Dlaczego jest w szpitalu ? Co się do cholery stało ? – patrzyła na mnie swoimi oczami błagając, żeby to nie była prawda
- L- Liz jest w sp- śpiące.. lekarze mówią, że nie wiadomo czy się w ogóle obudzi – To mnie przerażało – Jest pod stałą obserwacją jej serce może tego nie wytrzymać
Melisa strasznie tym się przejęła- Wiem nie powinienem od razu tego mówić, ale wolałem być szczery- Zakręciło jej się w głowę ledwo co złapał ją Nick. Posadził ją ostrożnie na krześle obok mnie, a sam stał na wszelki wypadek pilnują ją.
- A-ale  jak to ? P- przecież ? Jak to się stało ?  
- Lekarze mówią, ze jak ją znalazł jakiś chłopak była cała zakrwawiona, okaleczyła się na tyle, że na szczęście nie podcięła sobie dużo żył... ale i tak jej stan jest bardzo krytyczny  przez to, że zażyła pieprzone narkotyki.. – dalej już nie potrafiłem mówić, nie miałem sił, ledwo co powstrzymywałem łzy. Melisa już dawno miała w czerwone i napuchnięte oczy z płaczu. 
Nie mogłem nic zrobić…
_____________________________________________________________________
Buu.. wiec tak przychodzę do was z nowym rozdziałem :) Postanowiłam, ze jednak nie usunę bloga, za bardzo brakowało by mi was... i pisania. 
Co do rozdziału podoba mi się. Zmieniłam trochę styl pisania jak dla mnie jest dobry, ale nie wiem czy wam się on spodoba. Mam nadzieje, że tak :) 
Mogę was prosić o chociaż mały komentarz ? To mnie motywuje do pisania, a teraz bardzo tego potrzebuję :)