niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział 22

Logan

Moje myśli od dłuższego czasu zaczęły mnie uwierać, a co było najgorsze w tym, że mój mózg myślał o jednym w tej chwili. Nathan. To imię z niewiadomych mi przyczyn sprawiło na moim ciele ogromnie ciarki przechodzące  od czubka palca u nogi, aż po koniuszki moich włosów. Czemu on ? Czemu ten człowiek znów czegoś chce ? Czemu ten pieprzony pajac nie może sobie odpuścić i nie zostawi ją na zawsze w spokoju ? Czemu musi wpychać swoje śmierdzące kopyta w jej życie ?
Było już tak dobrze, a Liz już prawie o nim zapomniała. Dlaczego on tu przyszedł ? Jestem pewien, że coś kombinuje. Coś czego normalna społeczność tego nie zrozumie. Musiałem jak najszybciej podciąć jakieś działanie co do tego.
Dlatego pewnie stałem pod wielkim domem, który można zaliczyć do typowych wili, które swoją wysokością odstraszały małe dzieci w czasie kolędy. Nie chciałem pukać w brązowe ze rożnymi krętymi wzorami drzwi, ani dzwonić dzwonkiem. Musiałem zrobić zupełnie co innego niż zazwyczaj robi się przy przyjściu do kogoś do domu zanim wkroczy się do jego mieszkania.
Delikatnie i po cichu skręciłem w prawo za róg domu. Schyliłem się i na kucaka przeszyłem tak, żeby nikt nie zobaczył mnie przez okno. Czułem się jak jakiś psychopata, który robi nie wiadomo jakie rzeczy, ale szybko ta myśl się rozwiała, gdy kontem oka w środku domu dostrzegłem Nathan’a siedzącego na skórzanej kanapie rozkoszujący się tanim drinkiem. Zauważyłem także męską sylwetkę chodzącą niespokojnie po całym salonie. Gdy brunet chciał go poczęstować szklanką alkoholu on jednak odmówił. Niewiadomych mi przyczyn wydawało mi się dość dziwne. Do tego sylwetka przypominała mi pewną osobę, którą bym nie podejrzewał, że współpracuje razem z moim wrogiem.


Liz

Boje się swojego czynu, który zrobiłam ostatniego wieczoru z niewiadomych mi przyczyn ostatnio mam objawy paniki.
Pięć minut temu wzbudziłam się ze śpiączki, leżałam w tym samym pokoju co wcześniej nie przenieśli mnie na górę woleli się nie przemęczać. Pielęgniarka, która mnie pilnowała od razu powiedziała mi, że musimy natychmiast iść porozmawiać z moją lekarką prowadzącą i specjalnie dla mnie zrobi dodatkową sesje.
Bałam się, bałam się tam się udać, bo będę musiała powiedzieć jej co tak naprawdę skłoniło mnie do tego wrzasku.
Siedziałam na niewygodnym drewnianym krześle po drugiej stronie biurka czekając na lekarkę, która zjawiła się dopiero po dziesięciu minutach siedzenia tutaj.
- Witam cię Liz – zamknęła za sobą drewniane drzwi od pomieszczenia i usiadła na swoim krześle po drugiej stronię – Jak się czujesz ? – tak do pytanie było tutaj standardowe – zanim mi odpowiesz zastanów się nad swoją odpowiedzią – uśmiechnęła się w moją stronę i zaczęła wyciągać stertę papierów z szuflady obok.
Jak się czuje ? Od kand jestem tutaj, każdy każdego dnia wypytywał się o to i kazał mówić liczbę od jeden do dziesięciu jakie stadium jest mój humor. Jedynka oznaczała, że jest bardzo, ale to bardzo ze mną źle natomiast dziesiątka była oznaką całkowitego wyleczenia się tego dołka. Wiec jaka liczna odpowiadała mojemu stanu zdrowia ?
- Możliwe, że jest dobrze – mruknęłam pod nosem ledwie słyszalnie – ale też do końca nie wiem czy nie jest też źle – popatrzyłam prosto w oczy lekarce – wiec moją oceną mojego humoru jest pewnie liczba pięć, która jest połową złego i dobrego samopoczucia.
- Dobrze – napisała ostatnie zdanie w swoich notatkach po czym zamknęła zielony zeszyt i popatrzyła się na mnie – Czy chciałabyś porozmawiać ze mną ? albo z kimś z rodziny lub z jakiś przyjacielem ?
- Nie mam pojęcia – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, gdyż nie wiedziałam czy chce z kimś rozmawiać o czym kol wiek.
- a czy mogła byś mi wytłumaczyć dlaczego wczorajszego dnia wybiegłaś z swojego pokoju i zaczęłaś krzyczeć ? Co się Liz stało ?
Wiedziałam, że to pytanie prędzej czy później padnie z jej ust. Co jest najgorsze nie wiem czy mam opowiedzieć jej o wszystkich rzeczach dla którego to zrobiłam czy też zostawić to dla siebie…
- Wiesz przecież, że rozmowa pomaga więc możesz ze mną o tym porozmawiać, a ja ci obiecuje, że nikomu nic nie powiem co się tak naprawdę stało. Wiesz, że obowiązuje mnie tajemnica zawodowa.
Niby miała racje, ale sama nie wiedziałam
- Zrobiłam tak booo…- szukałam dobrego rozwiązania w swojej głowie – przyśniła mi się pewna sprawa…, która wyglądała strasznie realistycznie..
- Jaki by to sen ? – spytała mnie po dłuższym moim milczeniu
- Boje się o nim mówić…boje się, że może się to zdarzyć naprawdę, a tego nie chce gdyż chce jeszcze żyć..
- Liz co masz na myśli mówiąc te słowa ? – poprawiła się na obrotowym krześle i popatrzyła mi prosto w oczy szukają zapewne w nich jakieś odpowiedzi – możesz mi zaufać – dodała

- Bo… przyśnił mi się mój były chłopak.. Nathan.., który chciał mnie zabić 
___________________________________________________________________
Witam was po naprawdę dłużej przerwie.. postanowiłam dokończyć rozdział który był już wcześniej rozpoczęty i w końcu go tutaj wstawić.. mam strasznie dużo pomysłów na tego bloga, ale strasznie czasem nie wiem jak zacząć jakieś rozdziały przychodzi mi to z trudnością w głowie lepiej to wszystko wygląda niż już takie zapisane na komputerze.. no ale dobra informacją dla was mam taką, że nie rezygnuje z pisania tego bloga nadal będę tutaj dodawać rozdziały, choć nie wiem czy ktoś będzie w ogóle je czytał no cóż przekonamy się...i z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy które na pewno jakieś będą..

poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 21

Liz

Stanęłam na środku korytarza po między dwiema czystymi białymi ścianami na których wisiały prawie usychające kwiaty. Na jednym wdechu zaczęłam krzyczeć piskliwym, a jednocześnie łamiącym się głosem. Dokładnie sama nie wiedziałam co mówię. Za szybko teraz leciał czas, żeby przejmować się tymi wszystkimi rzeczami. Pielęgniarki już dawno usłyszały mój głos i od razu co zrobili przybiegli prosto do mojej osoby. Był wielki chaos. Lekarze nie mogli ze mną dać sobie rady, gdy oni chcieli złapać mnie za ręce, żeby założyć mi ten pieprzony biały kaftan bezpieczeństwa ja za każdym razem wyrywałam się im lub kopałam, gdzie tylko moja noga mogła dosięgnąć. Po woli moje całe ciało zaczynało słabnąć od dużego wysiłku, którego musiałam poświecić temu zdarzeniu. Prędzej czy później kiedyś musiało się to zdarzyć i w końcu opadłam na śnieżnobiałe zimne kafelki. Starczy mężczyzna coś o koło czterdziestki lekko przygarbiony z okularami na czubku nosa i po woli siwawymi włosami podniósł mnie z podłogi i szybkim ruchem wziął kaftan i zaczął nakładać na moje obolałe jak i chwilowo nie obecne ręce, które wyglądały jak z waty cukrowej, którą swoją drogą lubiłam jeść, kiedy byłam małą dziewczynką. Gdy sprawdzał sznurki, które sam zawiązał z tyłu moich pleców, żeby upewnić się czy na pewno się nie rozwiązały tak mocno pociągną za jeden, że to podziałało na mnie jak czerwona płachta na byka. Zaczęłam znowu się szamotać  i wyrywać i co było najważniejsze wyswobodzić się z tego czegoś co podobno mnie chroniło. Przyszła moja lekarka prowadząca, którą jak zapewne już wezwali o wiele wcześniej pielęgniarki,  zaczęła zadawać wszystkim pytania dlaczego tak się zachowuje. Niestety nikt na nie, nie mógł odpowiedzieć. Za to moja złość jak i zgubienie pogrążyło moje całe ciało, które zawładnęło mną i zaczęło jeszcze bardziej się szamotać. Ochroniarz w granatowym uniformie uniósł mnie bez najmniejszego trudu. Był zbyt silny i nie mogła mu dać rady. Zaczął iść w stronę mojego pokoju, ale gdy go przekroczył zaczęłam zastanawiać się jakie będą skutki mojego dzisiejszego wyczynu. Chyba nie będzie tak źle ? Prawda ? Mężczyzna wyszedł z oddziału. Za jego umięśnionych pleców zobaczyłam, że idą za nami lekarze jak i dwie pielęgniarki. Szliśmy nieskończenie długim, ciemnym korytarzem. W końcu dotarliśmy do jednych z pokoi. Było tylko jedno okno i co można było przewidzieć jest ono zakratkowane. Po lewej stronie stała wielka półka z począwszy od wszelakich pigułek do syropów. Posadzono mnie na łóżka, na którym lada moment silne ręce położyły mnie na nim. Jak wcześniej zaczęłam się szamotać i wyrywałam. Niestety zostałam przetrzymana z każdych stron i nie miałam szansy ucieczki, a już na pewno nie w kaftanie. Jedna z pielęgniarek podeszła do szafki, z której wyciągnęła szczykawke i butelkę z jakoś białą cieczą, napełniła i zaczęła zbliżać się prosto do mnie. Wbiła mi igłę w ramie i uśmiechnęła się szeroko w moja stronę. Naglę poczułam ukojenie i spokój, a nawęd chęć pójścia spać. Co ona do cholery mi wszczykneła w moje osobiste ciało ? Moje powieki stawały się coraz cieszę, a oczy zaczęły coraz bardziej piec. Nie wytrzymując w końcu się zamknęły powodując zaśniecie mojego organizmu.

Logan

- Jadę co Liz – oznajmiłem krótko i na temat chwytając kurtkę z wieszaka, która zaraz znalazła się na moich umięśnionych ramionach.
Założyłem czarne skórzane buty, a sznurówki nie dbale zawiązałem. Nie zdziwię się, kiedy będą jakieś potem guzy, których nie będę potrafił rozwiązać, ale szczerze nie przejmowałem się tym zbytnio bardzo. Wziąłem swoje kluczyki od czarnego Fiskera, które znajdowały się na szafce, gdzie wisiało nad nim lustro, w którym krótko się przyjrzałem. Ostatni raz oznajmiłem, że wychodzę i wyszyłem na zewnątrz domu. Na podjeździe znajdowało się już wcześniej przeze mnie zaparkowane staranie auto. Nie spiesząc się za bardzo podszedłem do niego podrzucając przy tym pęd kluczy. Złapałem je ostatni raz w jedną rękę i włączyłem do zamku przykręcają je lekko w lewą stronę, zaraz po tym już siedziałem w samochodzie wyjeżdżając na ulice.
Dzisiejszym popołudniem na ulicach Los Angeles było mało ruchu. Zaskoczył mnie ten fakt, gdyż to miasto tętni życiem co z tym się wiąże straszne długie korki. Byłem na nią już przygotowany zanim wyjechałem, ale na moje szczęście nie będę musiał nigdzie długo robić postoju. Do szpitala musiałem pokonać parę zakrętów w lewą stronę jak i w prawą, również musiałam na trafić na trzy czerwonkę światła, ale i tak przyjechałem szybko do wcześniej ustalonego celu.
Wjechałam na prawie pusty parking mijając po drodze parę marek samochodów między innymi białego Lotusa Elise i jakieś Ferrari z prawie dziewiętnastego roku, który swoją drogą był bardzo w dobrym stanie. Chciałam nawęd przyjrzeć mu się z bliska, ale uznałem, że są ważniejsze teraz sprawy. Odkąd pamiętam moją pasją były samochody. W dzieciństwie nawęd zbierałem małe drewniane modele, które razem z ojcem wieczorami składaliśmy. Stawałem się coraz to doroślejszy, a składanie aut już mnie nie korciło tak jak wcześniej lecz zamiłowanie do samochodów nadal pozostało.
Znalezienie pustego miejsca parkingowego nie było, aż tak trudna. Przekręciłem kluczyk w stacyjce tym samym gasząc swoje cacko. Szybkim ruchem wysiadłem zamykając go, a dla bezpieczeństwa włączyłem jeszcze alarm. Znowu nie spiesząc się szłem w kierunku szpitala. Wszedłem przez główne wejście od razu kierując się do recepcji. Dziś stała tam wysoka młoda brunetka o zielonymi oczami.
- Dzień Dobry – oznajmiłem
- W czym mogę pomóc ? – wyrwała swój wzrok od sterty papieru
- Przyszedłem odwiedzić swoją koleżankę – przerwałem na moment, a gdy recepcjonistka nic nie mówiła kontynuowałem – Do Liz Benson
Odkręciła się na obrotowym krześle w lewą stronę do biurka, gdzie stał komputer chwile popatrzyła coś, a następnie powróciła do wcześniejszego stanu
- Liz aktualnie ma gościa – oznajmiła bez emocji – Jeśli chcesz ją odwiedzić musisz chwile poczekać zanim kolega skończy swoją wizytę u niej, gdyż jej lekarka ostatnio powiedziała, że może być tylko jedna osoba u niej – uśmiechnęła się
- Dobrze… To ja usiądę na tej jednej czarnej sofie – pokazałem lewą ręką na jedną z nich i się wycofałem
Minuta po minucie mijała, a ja zastanowiłem się kto może być u dziewczyny w odwiedzinach. Kendall nie mógł być u niej, gdyż miał do załatwienia jakąś pilną sprawę na mieście. Carlos też nie, a James miał spotkać się ze swoimi przeszywanymi rodzicami.

Rozmyślałem szukając odpowiedzi gdy w pewnym momencie usłyszałem głos czyjś butów stukających o zimną posadzkę. Moja głowa od razu skierowała się w tamtą stronę. Ujrzałem właśnie osobę, która wychodziła od Liz. Przez moje myśli nawęd nie przeszła taka osoba, która mogła być u niej. 


_______________________________
Witajcie kochani ^^
Dodaje dwudziesty pierwszy rozdział w końcu :D
Który swoją drogą bardzo mi się podoba, tak jakoś inny jest od poprzednich, aż nie wierze, że sama go napisałam :O  No, ale cuda się zdarzają.
A wam jak się on podoba ?
Jak myślicie kto odwiedził Liz w psychiatryku ?
Następny rozdział postaram się napisać na następny wtorek lub środę :) 
Wiec do zobaczenia :*  

piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 20

Liz

Czasem jest czas kiedy jest dobrze, a czasem przychodzi taki okres, gdy jest naprawdę źle i nawęd dobry przyjaciel czy cokolwiek nie jest wstanie ci zapewnić, że będzie dobrze jak przez dawien lat.
W tej chwili mam podobnie, że nie mogę odkryć co naprawdę chce. Co powinienem teraz robić. Co tak naprawdę jest dobre, a co złe.
Po części chce pogodzić się ze swoimi rodzicami, a po części pragnę coraz bardziej, żeby to nigdy się nie zdarzyło, żeby ta pieprzona terapia nie spowodowała bliskości. Nie potrafiłabym żyć z myślą, że robią to tylko i wyłącznie dlatego, że lekarka ich o to prosi wiedzą, że tak naprawdę pozbycie mnie się od tak jest im na rękę.
Drugą sprawą, nad którą z kolej myślę od niedawna każdej nocy są znowu te pieprzone narkotyki. Co jest gorszę powoli zaczynam tu bez nich gnić a moje ciało rozkłada się na wszelakie cząsteczki . Potrzebuje jakiegoś kopa, coś co mogło by mnie z mocnic i pobudzić tak, żebym zapomniała o tym cholernym psychiatryku w którym nic mi nie pomagają !
Wszystko tu jest ponure.
Zaczynam być zamknięta w sobie, że nawęd już rozmawiam sama ze sobą.
Zaczynam tutaj usychać.
Zaczynam tu się dusić.
Potrzebuje powietrza, ale jak go zdobyć, gdy nie masz potrzebnego składniku ?
Postanowiłam zakończyć zmartwienia w mojej głowie i przejść się po korytarzu. Pozwolić, żeby mój umysł się rozróżnił. Było trudno praktycznie nie wykonalne o niczym nie rozmyślać, ale gdy się postaram może wyjdzie coś z tego. Wstałam z niewygodnego łóżka pościelonego nieskazitelnie białą pościelą. Powędrowałam do drzwi po czym je otworzyłam. Wychyliłam lekko głowę sprawdzają czy nikogo nie ma przypadkiem. Nie myliłam się było pusto. Czego innego mogłam się spodziewać w porze obiadowej ? Poprawiłam swoją bluzkę, która podwinęła mi się podczas wstawania z łóżka i powędrowałam prosto do świetlicy. Zdziwiłam się, że ktoś siedzi na żółtej kanapie i nie robi nic po za tym, że wpatruje się w nicość za oknem. Usiadłam naprzeciw niej po drugiej stronię na kanapie i z grzeczność przywitałam ją, gdyż wcześniej nie widziałam dziewczyny. Była niską blondynką z błękitnymi oczami. Wyglądała strasznie blado co z początku mnie strasznie przeraziło.
- Za co tu trawiłaś ? – wychrypiał jej melodyczny głosik po dłużej chwili 
- Podejrzewają, że mam schizofrenie po tym jak ostatnim razie wzięłam używki po których o mało się nie zabiłam – mówiłam cicho i powoli tak, żeby nikt mnie nie usłyszał oprócz niej. Wiedziałam, że pielęgniarka  dyżurująca, która siedziała dość sporo od nas czytając czasopismo nawęd nie przejęła się tym co by usłyszała – A ty jak tu trafiłaś ?
- Po ostatniej dawce tak mój mózg zareagował, że myślałam, że obsiedli mnie robaki i inne takie świństwa, które wędrują po ziemi – uśmiechnęła się po mimo, że to sprawiało jej ból
- Nigdy jeszcze nie miałam aż takiego złego odlotu jak to jest ? – zapytałam z ciekawości
- Nie można tego opowiedzieć trzeba się sam o tym przekonać – zamilkła – Chcesz coś zobaczyć ? – zapytała ale już o wiele mniej ściszonym głosem
- Jasne – uśmiechnęłam się
W tym samym czasie obydwie wstałyśmy. Postanowiłam, że będę trzymała się z tyłu nie znanej mi dziewczyny, żeby to ona prowadziła mnie gdzie kol wiek chciała mnie zabrać. Cóż co mogłam sobie myśleć gdzie będziemy iść ? Przecież nie można nam wychodzić na dwór, a jak już to pod jakoś opieką pielęgniarek lub ochroniarzy. Na jadalnie ? Też nie same byśmy nie poszły, bo nie możemy. Wiec jedyną wyjściem był któryś z pokoi, który jak się okazał znajdywał się na samym szarym końcu tuż przy zakratkowanym oknem. Blondynka otworzyła drzwi bez mniejszego zawahania i weszła do środka pomieszczenia stając przy łóżku.
- Mogę zdradzić ci sekret ? – powiedziała cicho i spokojnie – ale musisz mi obiecać, ze nie zdradzisz go nikomu po żadnym pozorem – po chwili dodała bez dłuższego namysłu
- Przysięgam, że nie wygadam twojego sekretu nigdy nikomu – powiedziałam głośno na tyle, żeby tylko ona słyszała po dłuższym na myślę.
- Dobrze – oznajmiła – Usiądź na tym  krześle co stoi niedaleko biurka i chwile zaczekaj
Oczywiście, że usiadłam bez dłużnego czekania. Dziewczyna chwyciła koniuszek pościeli i rzuciła na koniec łóżka. Wzięła mała, miękką poduszkę do ręki usiadła z nią na skraju łoża i zaczęła odpinać białe guziki od poszewki. Ja w tym czasie wytężyłam swój umysł w poszukiwaniu odpowiedzi co chce mi pokazać. Niczego się nie domyślałam, a już na pewno nie to co ujrzałam na jej ręku po wyciągnięciu ze środka. 
Ujrzałam nic innego jak narkotyki, a dokładniej amfetaminę. Zamurowało mnie. Jak zwykła dziewczyna mogła ją wnieść do tego miejsca, gdzie się teraz znajdowaliśmy ? Przecież to tutaj jest zabronione, nie dozwolony przedmiot. Jak to się tu znalazło ? kiedy wszystko tu po przyjeździe jest dokładnie sprawdzane ? Każdą twoją osobistą rzecz.
- Skąd to masz ? Jak ci się to udało tutaj wnieść ? – same pytania nasikały
- Mam parę starych sztuczek, który nauczał mnie były chłopak – mrugnęła prawym okiem w moją stronę i podeszła do mnie – chcesz wsiąść ze mną ? – pokazała mały woreczek z białą substancją.
Długo się zastanowiłam nad odpowiedzią, chyba najdłużej w całym moim dotychczas życiu. Brałam pod uwagę wszystko za jak i przeciw temu starając się nic nie przeoczyć po drodze.
- Nie będziesz miała mi za złe, że wezmę trochę ? – Bardziej to pytanie skierowałam do samej siebie niż do niej
- No coś ty. Jesteśmy coś w rodzaju rodziny, wiec nigdy w życiu – zaśmiała się pokazując przy tym śnieżnobiałe ząbki – Możemy wziąć teraz do póki wszyscy są na obiedzie, a pielęgniarki nie chodzą tak jak przez cały dzień
- A co z dyżurującą ? – zapytałam bojąc się o skutki
- Nią się nie przejmuj widziałaś jak jest zaczytana w ten jej magazyn czy co to tam za gówno jest ? -  znów się zaśmiała – To jak chcesz, czy nie.. długo na ciebie nie będę czkać
- Jasne, że chce – zawtórowałam w mgnieniu oka 
Dziewczyna wysypała zawartość na stabilne drewniane biurku. Zrobiła dokładnie idealne dwie kreski co do milimetra kawałkiem szarego papierku, który znajdował się wcześniej razem z zawartością.
- Ty pierwsza – zabrzmiało to bardziej jak groźba niż pozwolenie
Wahałam się tylko przez moment, ale wciągnęłam to. W końcu nie miałam już nic do stracenia i tak siedzę tu gdzie ludzie umierają.
Poczułam się niesamowicie. Nie miałam zielonego pojęcia co robię. Było kapitalnie, lepiej niż za pierwszym razem. Nie wiem dlaczego, ale każdy odlot jest lepszy od poprzedniego. Usiadłam na krześle, gdzie zasiadłam wcześnie i niezręcznie podziwiałam wspaniały i egzotyczny pejzaż mojej prawej ręki. Widziałam prawie wszystkie mięśnie i komórki. Każda żyła była fascynująca sama w sobie. Cudowna nie powtarzalna tylko jedyna w swoim rodzaju.
­­­­______________________________

Witam was kochani po bardzo długiej przerwie. Długo zastanawiałam się czy dalej kontynuować tego bloga z tym opowiadaniem czy nie. Nie miałam nawęd chęci pisać. Brakowało mi weny jak i pomysłów na to, ale jednak w ostateczności zdecydowałam się od nowa odnowić to, a to wszystko zawdzięczam Kasi, która dała mi fajnych pomysłów, gdyby nie ona nie było by tego rozdziału. Jeśli to czytasz jeszcze raz wielkie Dziękuje <3
Dziękuje jeszcze wam, który mają do mnie cierpliwość bo dodaje te rozdziały tak bardzo nie systematycznie, a jednak chce wam się te moje beznadziejne wypociny czytać.
Jak widzicie pojawiła się nowa bohaterka która już jest zamieszczona w zakładce z bohaterami jeśli chcecie możecie zobaczyć : )
Następny rozdział postaram się już dodać bardziej szybciej niż ten : )
No i jeszcze jedną prośbę do was mam. Chciałabym zobaczyć kto czyta tego bloga i żeby każdy kto przeczytał segmentował to nawęd głupim fajne chce tylko zobaczyć kto jeszcze czyta to coś :D

Do zobaczenia :*

+ zrobiłam tak jak by mini okładkę tego ff jak wam się podoba ?

wtorek, 27 maja 2014

Rozdział 19



Liz

Dlaczego wszystko ostatnio jest przeciwko mnie ? Dlaczego los chce mnie całą zgładzić ? Do tego tak brutalnie ? Czemu w moim życiu wszystko się wali ? Czemu zawsze muszę wybierać te złe drogi ? Począwszy od tej decyzji wzięcia do ust tych narkotyków. Bez tego nie było by tej całej sobki teraz ? Czemu jestem i byłam taka głupia ?
- Liz ? – usłyszałam znajomy i dawno nie słyszany głos mojej rodzicielki
Coś wtedy już we mnie pyknęło.
Uczucie towarzyszące w tej chwili były straszne mieszane. Złość, nienawiść, teschnota, smutek. Sama tak doskonale nie wiedziałam co teraz czuje.
Lecz wiem tylko jedno, że nie mogę się od razu im podać. Przynajmniej nie w tej chwili
- Liz ? Kochanie – znów usłyszałam znajomy głos, a mimo wszystko nie chciałam się odwracać w tą stronę, gdzie padały te pytania.
Zaraz za chwilę poczułam czyjąś rękę. Domyślałam się kogo może być, ale jednak strach górował na spojrzeniem się tam
- Liz kochanie jest dobrze – kolejny raz usłyszałam ten sam głos
- Nic nie jest dobrze mamo ! – wybuchnęłam i spojrzałam w jej stronę
Zobaczyłam swoja rodzinę ? Mama stała tak blisko, że aż czułam jej zapach lawendowych perfum, które tak kiedyś strasznie lubiłam w dzieciństwie. Od razu przypomniał mi się jeden dzień.
- Kochanie nie widziałaś gdzieś moich perfum, te które dostałam od ojca na swoje urodziny ?- rodzicielka weszła do mojego fioletowego pokoju.
Siedziałam właśnie na łóżku ucząc się pierwiastków chemicznych z chemii, której tak nienawidziłam.
- Nie, nie widziałam ich – wychyliłam nos z nad książki
- Na pewno ich nie widziałaś
- No cóż trudno mi stwierdzić – uśmiechnęłam się łobuzersko – one są takie śliczne i na dodatek tak ładnie pachną – znów wlepiłam wzrok w podręcznik
- No tak mogłam się domyśleć. Wiedze, że Liz już przywłaszczyła sobie moje perfum- pokazała wolną ręką na półkę, gdzie akurat stały.
Ja natomiast lekko się uśmiechnęłam, a potem obydwie wybuchłyśmy nie kontrolowanym śmiechem.
Tak moje relacje z rodzicami były w tych czasach wspaniałe co ja mówię były wyśmienite. Nikt chyba nie miał takich stosunków z rodzicami jak ja. Wszyscy mi tego zazdrościli. Wszystko jednak do czasu, kiedy zaczęło się psuć.
Co teraz miałam zrobić ?! Przywitać wszystkich ciepło jak by nigdy nic się nie stało ? No cóż nie potrafię od tak tego zapomnieć. Najbardziej chyba byłam zrażona do ojca, który stał w progu wejścia i wpatrywał się na swoje czarne wypolerowane skórzane buty. Szczerze w ogóle nie chciałam z nim gadać. Najchętniej już nigdy ! Wiem, że jest tu tylko z przymusu, bo tak chciała mama. Był tu, bo musiał po prostu. Jamesa natomiast, który stał tuż przy mamię wpatrując się we mnie co chwile z oczami przepraszającymi. Wiedziałam, że był przebity tylko czym ? Nie wiem co zrobić z nim. Chciał pomóc przynajmniej tak mówił, ale jak naprawdę jest ?
Co teraz miałam robić ?
Co do cholery zrobić, żeby było jak dawniej ?!
- Liz powinnaś się jakoś przywitać ze swoją rodziną – powiedziała moja lekarka prowadząca
- Jak mam ich przywitać jak o mnie dawno zapomnieli. Może ja ich też zapomniałam i ich już dawno wyrzucili ze swojego życia – warknęłam, może trochę za ostro
- Liz to nie prawda nie zapomnieliśmy o tobie. Nigdy bym o tobie nie zapomniała! Jesteś moją córką, którą kocham – rodzicielka ponownie dotknęła mojego ramienia
- Nie chce od nikogo litości, a już nie od was ! Gdybyś mnie kochała nie pozwoliła byś mi być tu gdzie teraz jestem. Wszystko było by inne ! – odepchnęłam jej ciepłą rękę z mojego ramienia
- To nie pra…
- Daj spokój Eleno to nie ma sensu – pierwszy raz ojciec się odezwał od kand tutaj wszedł. – To był jej wybór nic na to nie poradzisz
- Tak tato to był mój wybór, ale ty powinieneś mnie wesprzeć kiedy było źle, a nie pchać dalej w to gówno !
 - Loren do Liz przyszli goście mogą do niej wejść  - usłyszałam głos pielęgniarki, a w progu całą grupkę moich znajomych Melise, Carlosa, Kendalla nawęd Logan był. Zdziwiłam się, bo po ostatniej sprzede myślałam, że nie będzie tutaj przez jakiś czas przychodzić. W sumie spójrzmy prawdzie w oczy myślałam, że nikt tu nie będzie przychodził.
- Tak mogą wejść i tak miałam wziąć rodziców Liz na rozmowę powinni wiedzieć co się z tobą dzieje – spojrzała na mnie
- Nie muszą wiedzieć – warknęłam i podeszłam do grupki swoich znajomych
Od razu usiedliśmy na żółtej kanapie, a reszta wyszła oprócz Jamesa, który też dołączył do nas
- Jak się dziś czujesz ? – spytała mnie Melisa
- Dobrze, ale to zajść tutaj, które było chciałabym, żeby nie miało miejsca wtedy byłoby o wiele lepiej – uśmiechnęłam się
- Przepraszam – brat wychrypiał cicho ledwie słyszalnie
Podeszłam do niego i usiadłam na wolnym miejscu i go przytuliłam
- Myślałem, że robię dobrze, że się ucieszysz, kiedy ich zobaczysz
- Wiem to, nie myśl o tym – uśmiechnęłam się szczerze do niego pierwszy raz od kont go poznałam
- Dobra koniec tego – stwierdził Kendall – Może w coś razem zagramy. Widzę, że masz tu niezłe gry – wskazał na półkę z jakimiś grami, szczerze mówiąc nie grałam jeszcze w żadną z nich – Co o tym myślicie ?
- Jasne czemu nie przynajmniej nie będzie nie zręcznej sytuacji – stwierdził Carlos
Wiec witajcie na stępie przepraszam za to, że nie dodałam rozdziału w sobotę czy w niedziele, ale niestety nie mogłam bo cały dzień musiałam praktycznie poświecić na nauce, wiecie ostatnie poprawki i wgl -.-  W sumie w ogóle nie powinnam go wstawiać bo nawęd nie było 7 komentarzy pod ostatnim, ale dodaje może pod tym będzie więcej : ) Co do rozdziału to szczególnie mi nie wyszedł pisałam go na lekcji chemii w piątek wiec jest okropny nie przyłożyłam się do niego xD To chyba tyle co chciałam wam powiedzieć do następnego  

sobota, 17 maja 2014

Rozdział 18

Liz

Chyba to mój  czas, żeby wyjść z tej dziury, który stanowił mój obecny pokój w tej pieprzonym ośrodku. Nienawidzę tego miejsca. Jest takie obskurne. Brak w nim jakiegoś żywego oświecenia, żywych rzeczy, które od razu by poprawiły nastrój tym wszystkim.
Umierasz tu…
Usłyszałam w głowie. Tak to prawda. Umieram tutaj, a ci pieprzeni lekarze nic w tej sytuacji nie robią. Zero z ich strony jakiegoś zainteresowania. Czy to można nazwać ośrodkiem w którym leczą ludzi takich jak ja ? Zdecydowanie nie można !
Świetlica była czynna od 8 do 22, a że jest już po jedenastej i po porze śniadaniowej mogłam się tam swobodnie udać, bo w sumie gdzie indziej mogłam się wybrać ? A siedzieć w tej celi dwadzieścia cztery na dobę też mi się nie uśmiecha.
Wyszłam z pokoju na wąski korytarz, który oddzielał pomieszczenia do spania - bez wyjątku były takie same jak moje. Pozbawione życia jak już wyżej wspomniałam. Przedarłam się przez korytarz i weszłam do wnętrza świetlicy. Szczerze ? Nawęd nie wiem co ja mam tu robić ? W sumie dużo rzeczy widziałam dla siebie, ale ci ludzie odstraszali mnie. Na przykład starsza kobieta około czterdziestki wyglądająca jak na dwudziestotopięcio . Mówię poważnie pewnie jasna karnacji i te blond włosy opadające do ramion dodawały jej młodego wieku. I ten makijaż, który podkreślał jej jasno niebieskie oczy i jasno różowe policzki - mi już nie chcieli dać kosmetyków przez nich wyglądam jak śmieć ! – ale wracając do tematu ta kobieta odstraszała zupełnie czym innym. Mówię o jej zachowaniu, które było nie codziennym zjawiskiem. Siedziała na starym wiklinowym krześle bujanym i trzymała w ręce owiniętą w ciemno zielony kocyk małą lalkę dla dzieci. Co było jeszcze dziwniejsze ona mówiła jak i modliła się do tej zabawki.
Tak to było zdecydowanie nie codzienny widok.
Idąc dalej wzrokiem zobaczyłam młodego chłopaka. Wyglądam na około dwadzieścia trzy lat, wiec prawie w moim młodym wieku. Jako mężczyzna był bardzo ładny i pewnie zanim tutaj trafił przyciągał do siebie dużo dziewczyn. Lecz niestety z jakiś przyczyn tutaj trafił tak samo jak ja. Postaram się dowiedzieć co tu robi, bo z nich wszystkich to on był tutaj w tej sali najnormalniejszy.
Nie stojąc tak dłużej na progu przejścia jak idiotka poszłam usiąść na jednej z dwóch kanap, która na szczęście była wolne i mogłam sama na niej usiąść.
Postanowiłam podążać dalej swoim wzrokiem.
Kolejną osobą był znowu młody chłopak, który wyglądał na tyle samo lat co ja – większość tutaj ludzi była w moim wieku. Był bardzo ładny, ale niestety swoimi czynami odstraszał większość tu osób. Co robił ? W sumie nic wielkiego, ale bawił się w czarodzieja, a gdy coś mu nie wychodziło krzyczał i rzucał się na swoim krześle. Moim zdaniem powinien trafić na oddział zamknięty, ale niestety jest razem z nami. 
- Pano Liz – usłyszałam znajomy głos, po czym odruchowo obróciłam się w stronę gdzie po raz ostatni usłyszałam swoje imię. Zobaczyłam moją lekarkę Loren, która była jednocześnie moim opiekunem i czuwała na de mną.
- Tak ?
Usiadła koło mnie.
- Okej, zacznijmy od tego pytania. Jak ci minął dzień ?
No, cóż to pytanie tutaj było już chyba tradycją, że wszyscy pytają na wstępie ja się dziś ich pacjent czuje. W ogóle kogo to tutaj obchodzi jak się czujemy ? I tak nie robią nic co by nam pomagało, wiec po co się wysilać i powtarzać to pytanie 500 razy dziennie ?
- A ja miną twój ? – odpowiedziałam pytaniem na pytaniem
- Dobrze, ale zapytałam cię jako pierwsza
- Cóż wychodzi na to, że nie chce tutaj w ogóle być, ale z jakiś przyczyn muszę i nawęd nie zechcecie wpuścić do mnie swojego chłopaka Nathana.
- Pano Liz rozmawialiśmy już o tym. Przypomnij sobie co ci zrobił jakieś półtora roku temu. Zamknij oczy, skup się i postaraj sobie przypomnieć wszystko od nowa.
Co ona pieprzy ? O niczym nie zapomniałam, a już na pewno nie o tym, że mój Nathan mnie skrzywdził i to, aż tak, ale jednak posłuchałam ją i zamknęłam te oczy. Miałam dziwne przebłyski, przebłyski rzecz, które już się działy, ale były tak staranie ukryte w moim wnętrzu mózgu, że zostały już zapomniane. To nie możliwe, żeby Nathan tak mnie skrzywdził i, że przez niego zmarnowałam swoje życie.
- Pano Liz, Pan..
- Jest dobrze.. chyba..
- Mam jeszcze dla pani jedną wiadomość. Pani brat James przyjechał z waszymi rodzicami
Rodzicami ? To nie możliwe, przecież oni uważają, że ja nie żyje, że ja jestem dla nich już dawno skończona, dla nich mogę tutaj gnić i tak ich to nie obchodzi co ze mną się dzieje, wiec dlaczego tutaj są ? Mówiłam Jamesowi, żeby nie mówił im, że mnie odnalazł, żeby nic kurwa im nie mówił ! Zawiodłam się na nim. Myślałam, że mimo tego co mi mówił dotrzyma słowa, które mi obiecał…

James

… - Żyje obudziła się, ale stwierdzono u niej schizofrenie teraz jest w ośrodku psychiatrycznym. Jest dobrze, bo chce się leczyć i może z tego wyjść. Jest dopiero w pierwszym stopniu choroby, którą można wyleczyć.
- O mój boże.. Ericu widzisz coś narobił. – matka, aż zakryła swoje usta rękami
- Nie mów, ze to tylko moja wina !
- Nie twoja, a ja się ciebie posłuchałam, że jej będzie lepiej bez nas, że da sobie rade bo jest przy niej ten Nathan. Wiedziałam dobrze, że brali. Dlaczego musiałam się ciebie słuchać, że to dla naszej rodzinny jest hańbą i jak my się na ulicy pokarzemy. Wiesz co teraz to naprawdę jak się na ulicy pokarzemy ? Wyganiamy własną córkę z domu, bo bierze narkotyki, odnajduje nas starszy syn, którego kiedyś zostawiliśmy w domu dziecka, bo nie byliśmy wystarczająco dorośli, żeby się nim zająć, a teraz to. Ericku nasza córka jest chora psychicznie. Trzeba jej pomóc !
- Niech było pomyśleć zanim wzięła to świństwo do ust !
- Matko, ojcze ! – podniosłem głos, żeby ich przekrzyczeć – To nie ma sensu w tej chwili. Powinniście pojechać do niej i jej coś wytłumaczyć. Powiedzieć jej, że mimo wszystko to i tak ją kochacie. Ona potrzebuje tego teraz od was szczególnie
- Kategorycznie mówię, że nigdzie nie jadę ! – ojciec siadł na swoim fotelu i założył ręce na ręce.
- Ericku to w tej chwili nie właściwy moment, żeby tak to odgrywać. Pojedziesz tam czy ci się to podoba czy nie ! – matka postawiła sprawę decydująco – Pójdę tylko po swój płaszcz i apaszkę i możemy jechać – wstała z kanapy i zniknęła w przedpokoju
Zachowanie ojca naprawdę mnie zdziwiło. Myślałam, że jest inny. Jednak Liz miała co do niego racie jest dupek, a matka musi tylko przez niego cierpieć. Po co ja postanowiłem im o tym powiedzieć ? Mogłem umówić się z mamą w jakieś kawiarni i w tedy wszystko opowiedzieć. Jestem skończonym kretynem.
_________________________________________________________________
Jak widzicie wzięłam się trochę za tego bloga i postanowiłam, że częściej będę publikować tutaj rozdziały :) Mam nadzieje, że cieszycie się z tego xD 
Zmieniłam nawęd szablon bloga podoba wam się ? 
Co jeszcze ? Zrobiłam taki jak by plakat na bloga xD Ładny ? (po lewej stronię na górze) hahahah :D 
No również postanowiłam, że zrobię zwiastun  bloga, bo od tamtego już chyba uciekłam z tematem..  i tak bywa. Co do niego to jest taki no przereklamowany, ale kurcze w jakiś sposób mi się podoba on. Co o nim myślicie ? Może choć trochę zachce was do czytania 
No wiec do następnego :* 
Trzeba was troszkę zachęcić do komentowania wiec 
7-10 komentarzy = nowy rozdział  




sobota, 10 maja 2014

Rozdział 17

Liz

Szłam bezczynie ze spuszczoną głową przed siebie. Tam gdzie nogi poniosą mnie. Na koniec świata ? Chciałabym zobaczyć jak tam jest. Czy naprawdę istnieje koniec tej planety, na której jest  tak pełno życia ?
W końcu musiałam podnieść głowę. Gdzie teraz byłam ? Nie mam pojęcia. Byłam na środku czegoś ? Otaczały mnie białe ściany, podłoga i sufit. Przede mną stało drzewo. Można wspomnieć, że to już pół drzewa, bo tylko po nim zostały korzenie. Podeszłam do niego bliżej. Pochyliłam się nad nim po czym przyjrzałam mu się uważnie. Było całe spróchniałe. Pozbawione definitywnie życia.
„Chce go dotknąć”.
Usłyszałam w swoje głowie głos.
Wychyliłam swoją prawą rękę w jego stroną. Tak blisko. Dzieliło mnie tylko parę centymetrów od dotknięcia go. Naglę poczułam czyjąś rękę na mojej ręcy…
- Aaaaaaaa – obudziłam się ?
- Pano Liz Beson. Pano Liz..
- Gdzie ja jestem ? – zaczerpnęłam gwałtownie powietrza
- Jest Pani w ośrodku. Pamiętasz co się działo w ostatnich 24 godzinach ?
- Uh.. chyba tak. Byłam tutaj… - starałam się przypomnieć sobie coś – Przesiedziałam tu cały dzień razem z Nathanem
- Kto to Nathan ? – zdziwiła się pielęgniarka
- Przecież przesiaduje tutaj ze mną praktycznie każdy dzień. Pilnuje mnie, żeby nic mi się nie stało. Prawda, że jest kochany ? – uśmiechnęłam się
- Tak, tak.. Chyba będziemy musiały  porozmawiać szybciej niż myślałam. Widzimy się dziś po południu dobrze ?
- Dobrze ? – wyszła
O co jej chodziło ? Przecież czyje się znakomicie kiedy jest przymnie Nathan. Czuje się przy nim naprawdę bezpiecznie. Czyje, że wyjdę z tego kiedy on tutaj jest. To wspaniałe uczucie kiedy jest ktoś na kim ci zależy, a mu zależy na tobie.

***

- Pano Liz czas na popołudniową rozmowę z Loren. Już na ciebie czeka w gabinecie – ochroniarz, który jak się nie mylę miał na imię Eric wziął mnie pod pachę i zaczął prowadzić do gabinetu.
Wyszliśmy z pokoju. Minęliśmy korytarz z salami, świetlice - w której jeszcze nie byłam ani razu - i recepcie, aż weszliśmy na odział zamknięty. Trudno się przyznać, ale przeraziłam się co tam zobaczyłam. Ludzie z pokojów zaczęli krzyczeć niektórzy nawęd kopali drzwi inni nawęd robili to i to na raz. Dreszczy mnie przeszły po całym ciele na samą myśl o tym, że nie chce tak zwariować jak oni. Wiem to smutne, ale to rzeczywistość.
Dotarliśmy do gabinetu. Eric zapukał i usłyszeliśmy ciche proszę i weszłam do pomieszczenia.
- Witaj Liz – włożyła książkę na półkę po czym odkręciła się w moja stronę i uśmiechnęła się do mnie – usiać – pokazała na brązowe krzesło. – Jak się dziś czujesz ?
Czy wszyscy muszą zaczynać tutaj wizytę od tego pytania ? Zaczynam go nienawidzić.
- Uh.. chyba dobrze – zaczęłam się bawić swoimi palcami.
Wyciągnęła z szafki jakieś papiery - jak się nie mylę są to moje dokumenty – które zaczęła przeglądać.
- No dobrze. Może powiesz mi kim był/ jest  Nathan ?
- On ? On jest moim chłopakiem… Uh.. którego bardzo kocham. Pomógł mi, kiedy rodzice dowiedzieli się, że biorę używki.
- Pamiętasz może od czego się zaczęło ? Jak zaczęłaś barć narkotyki ?
- Przez mgłę – mruknęłam – Zaczęło się od tego, że nie dawałam sobie rady z wszystkim co otaczało mnie wokół. Dom, szkoła, znajomi, przyjaciele. Świadomość mi podpowiadała, że to najlepszy sposób, że oderwie się od rzeczywistości. Pozwolę sobie zapomnieć złe chwile.
- Liz, a pamiętasz co się stało kiedy rodzice się o tym dowiedzieli ?
- Tak – odpowiedziałam cicho – Nie chcieli mnie znać – powiedziałam ledwie słyszalnie
- No dobrze. Zmienimy może temat. Może pamiętasz, kto cię ostatnio odwiedzał ?
Starałam sobie przypomnieć, ale niestety nic nie pamiętam. Co się ze mną dzieje ? Nie chce taka być.. nie chce tego życia, które teraz mnie otacza, chce zacząć wszystko od nowa. Od nowa z nowym startem w ręku !!!

James

Czas zrobić porządek z rzeczami, które odkładałem na półkę spraw, które nie chciałem z jakiś przyczyn je rozwiązać. Myślałem, że rozwiązanie ich nie przyjdzie mi z łatwością. To prawda nie przychodzą z łatwością. Najtrudniej je zacząć, ale gdy zrobi się pierwszy ten najważniejszy krok potem wszystko staje się o wiele prostsze. Widzimy tą rzecz w nowym świetle z nowymi rozwiązaniami o wiele lepszymi.
Mam nadzieje, że i ta sprawa zostanie rozwiązana tak jak sobie to zaplanowałem.
Stałem przed drzwiami czekając, aż ktoś z domowników je otworzy. Chwila trwała wiecznością, ale w końcu otworzyli.
- Mamo, tato – jeszcze trudno było mi się oswoić z tą myślą, że mogę ich tak nazywać, wiec te słowa trochę chłodno wyleciały
- Synu jak dobrze cię znowu widzieć – ojciec mnie przytulił i rozkazał wejść do środka
- Masz jakieś informacje synu o naszej córce ? – mama usiadła naprzeciwko mnie na kanapie
- Mianowicie po to tu przyjechałem. Muszę z wami poważnie porozmawiać
- Coś się stało James ?
- James co się stało z Liz – rodzicielka się przeraziła
No cóż naszedł ten czas kiedy muszę sprawę wyciągnąć z tej półki nierozwiązanych spraw. Mam nadzieje, że oni to zrozumieją i pójdzie wszystko jak z płatka.
- Nie… to znaczy tak… nie sam już nie wiem do końca jak już jest – wziąłem łyk wody, którą wcześniej przyniósł mi ojciec – Dobra wiadomość jest taka, że znalazłem Liz, żyje jest cała i zdrowa…uh.. to trudne.. – przeczesałem ręką swoje włosy – Ona nadal bierze narkotyki..
- Wiedziałem, że to nie najlepszy pomysł, żeby ją szukać żyje tam swoim świecie razem z Nathanem tym nie odpowiedzialnym chłopakiem – przerwał mi najstarszy z grona
- Eriku jak możesz mówić tak o swojej córce ! – skarciła go matka
- Eleno wiesz co myślę na ten temat o tym wszystkim. Wypowiedziałem się już o tym rok temu.. mojego zdania już nie zmienisz
- Matko, ojcze – wtrąciłem się do ich rozmowy – Ona nie jest już z Nathanem.. Wbiła się z dołu, który sami jej wykopaliście.
Wiem, że prawda boli, ale innego wyjścia nie miałem.
- Mieszka razem z koleżanką Melisą i pracuje jako barmanka w kawiarce. Nie bierze już używek. Przynajmniej do czasu kiedy ją poznałem. Gdy się o wszystkim dowiedziała o tym, że jestem jej starszym bratem coś do niej wróciło. Zaczęła od nowa z tym świństwem. Zaczęła gorzej niż wcześniej. Do tego zaczęła się ciąć. Trafiła do szpitala ze śpiączka..
- O mój Boże – wykrzyczała matka
- Żyje obudziła się, ale stwierdzono u niej schizofrenie teraz jest w ośrodku psychiatrycznym. Jest dobrze, bo chce się leczyć i może z tego wyjść. Jest dopiero w pierwszym stopniu choroby, którą można wyleczyć.
_______________________________________________________________

Buu… przychodzą do was z nowym rozdziałem po dość długiej nie obecności. Jakoś nie chciało mi się przysiadać do tego i pisać, a i tak czytelników tutaj za wiele nie ma i nawęd nie wiem czy nie zamknąć bloga. Nawęd pod ostatnim rozdziałem tylko 5 komentarzy było, a za zwyczaj było ich około 10/14, wiec nie wiem co zrobić z nim. Może jakoś spróbuje odbudować go od nowa ? Zrobiłam zakładkę Informowani chce wiedzieć, kto będzie takmi stałym czytelnikiem tego czegoś xD (i tak wiem, że ich wielu nie będzie)  Druga sprawa dziękuje PaulinaKFS za ten komentarz pod ostatnim rozdziałem, bardzo mnie on zmotywował do dalszego pisania <3 Jeszcze raz ci dziękuje <3 Trzecia sprawa założyłam drugiego bloga co prawda nie jest o BTR, ale mam nadzieje, że i on też was jakoś zachęci do czytania  http://loveisnot-a-teddybear.blogspot.com/ 

wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział 16



Logan

Szedłem na sam dół kierując się do wyjścia, kiedy zobaczyłem rozsuwane drzwi niedaleko recepcji od razu wyszedłem pospiesznie z szpitala- o ile można było to nazwać szpitalem. Mój cel to parking i odnalezienie mojego auta. Po niecałych trzech minutach odnalazłem go. Otworzyłem kluczykiem samochód po czym do niego wsiadłem.
- Kurwa – uderzyłem z całej siły w kierownice – Spieprzyłem to – włożyłem kluczyk do stacyjki odpalając czarnego Fiskera.
Wyjechałem z prawie pustego parkingu na zatłoczoną ulice Los Angeles. Jechałem praktycznie nie skupiając się na drodze. Moje myśli krążyły tylko w jednym punkcje – Lub kimś. O mały włos a nawęd bym przejechał przez czerwone światło na krzyżówce, któro zmieniło się naglę. Nacisnąłem szybko pedał przy tym ostro hamując. Czerwone światło było wiecznością które miało się zmienić na zielone, kiedy w końcu to zrobiło zmieniłem bieg prawą ręką i wtedy poczułem ból i pieczenie. Po zewnętrznej stronie ręki miałem ją lekko rozciętą, ale i tak bolała nie miłosiernie.

***

Weszłam do domu rzucając kluczyki od drzwi i od samochodu na szafkę ściągając przy tym buty.
Musiałem się komuś wygadać. Potrzebowałem tego jak pies wody w upalny dzień. Wyciągnąłem telefon, odblokowałem go, a następnie wszedłem w kontakty.
Do kogo zadzwonić ?
Kendall wyjechał na parę dni do rodziny w jakieś ważnej sprawie wiec nie będę mu zawracał moimi jakimiś głupimi problemami głowy. Tym bardziej nie wybiorę numeru do Jamesa chce pogadać o Liz, a on jest jej bratem wiec nie będzie komfortowo się z nim gadało. Moja ostatnią nadzieją został Carlos, mam nadzieje, ze poświęci mi parę minut.
Przeleciałem palcami po ekranie do litery C i wybrałem numer do kumpla. Po sześciu sygnałach odebrał
- Co jest stary ? –zaczął rozumowe
- Mam problem – przerwałem – Chodzi o Li..
- Czekaj chwile – przerwał mi – Co powiedziałeś ? Coś jest z nią nie tak ?
- Kurwa to ze mną jest coś nie tak ! – przeanalizowałem słowa jeszcze raz które były wypowiedziane w ciągu paru minut. Poniosło mnie -  Przepraszam to mnie przerosło
- Rozumiem czekaj chwile ja za jakieś pięć minut będę u ciebie

***

- Kupiłem po drodze piwo – wszedł do domu pokazując dwie butelki z zawartością
- Jakoś nie mam ochoty – wymruczałem przez zęby wchodząc do salonu
- Wiec to coś poważnego – usiadł na kanapie, a ja natomiast udałem się do kuchni po dwie szklanki
- Ja też czuje ze to coś poważnego – postawiłem na szklanym stoliku naczynia. Carlos natomiast otworzył piwo
- Na pewno nie chcesz ? – pokazał na butelkę
- Albo jednak polej – skusiłem się. Może to pozwoli mi trochę w myśleniu
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, ale przyjaciel wolał przerwać to nie odpowiednim pytaniem.
- Coś czujesz do Liz ? – z góry zaatakował mnie tym na co nie miałem odpowiedzi
- Nie wiem.. Zachowałem się jak dupek, kiedy zapytała mnie o to samo. Czuje, że kiedy powiem jej, że nic nie czuje zrobi sobie coś głupiego w końcu jest tam gdzie jest – przerwałem układając sobie wszystko w głowie – Ale tego nie powiem..
- Wiec co je..
- A wiesz co jest najgorsze w tym wszystkim ? – przerwałem mu pytaniem, na które nawęd nie pozwoliłem mu odpowiedzieć tylko dalej kontynuowałem – Ja coś chyba do niej czuje

Melisa

Jak dobrze mieć kochanego chłopaka, który spędzi z tobą piątkowy wieczór. Nick niestety nie jest taki najczęściej ma różne wymówki i zbywa mnie głupimi tekstami do domu twierdząc, ze nadrobimy to w następny piątek – obejrzymy jakoś komedię, pośmiejemy się, powygłupiamy jak normalna zwykła para. Na szczęście w ten wieczór zrobił wyjątek. Byłam wtulona w jego tor, jego lewa ręka spoczywała na moim brzuchu, a natomiast prawa trzymała pilot skacząc po różnych kanałach  szukając coś co nadawało by się do obejrzenia w takiej sytuacji.
- Martwię się o Liz – zaczęłam temat
- Mieliśmy o niej nie rozmawiać – pokręcił się na kanapie, a jego ręka znalazła się na moich brązowych włosach
- Tak wiem – wymruczałam – ale..
- Wiem, że to trudne w tej sytuacji  dla ciebie tak jak jej bliskich – przerwał mi gładząc mnie po głowie – Trzeba się z tym pogodzić, bo nie wiadomo czy ona w ogóle z tego wyjdzie – miał racje, ale nie dopuszczałam tego do siebie, że może być tak już na zawsze – Możemy o tym dziś nie rozmawiać chce ten wieczór spędzić tylko z moją małą księżniczką
- Nie jestem mała – wtrąciłam
- Jesteś dla mnie – oddał mi delikatny pocałunek
- Ale muszę ci coś powiedzieć – wróciłam z powrotem do tematu – Czuje, że coś jest nie tak. Ona zachowuję się dziwnie
- Kochanie to zrozumiałe przy tej chorobie
- Nie o to mi chodzi. Ona… ona ostatnio ciągle mówiła o Nathanie – przeraziłam się na samą myśl o nim  – Wiem jak bardzo go nienawidziła za to wszystko co jej zrobił, ale dlaczego mówi o nim ? Przecież to jest potwór
- Co mianowicie mówi ? – zaciekawił się. Jego reakcja wzbudziła we mnie lekkie podejrzenie
- Bredziła coś od rzeczy, że chce.. – przerwał mi dzwoniący telefon Nicka
Wyciągną rękę do kieszeni i zobaczył na ekran
- Przepraszam to pilne muszę odebrać – znowu to samo.
Usiadłam o on wyszedł do kuchni. Wzięłam pilota do ręki i teraz to ja latałam po wszystkich kanałach. Nigdy nie podsłuchiwałam rozmów mojego chłopaka, ale teraz zaciekawiło mnie jedno zdanie wiec wstałam z kanapy i zbliżyłam się troszkę do drzwi
- Liz… tak ona… nie pieprz mi takich głupot.. tak wiem co mam robić… nie ona… Nathan mówię ci…
_____________________________________________________________________
Witam was po dłuższej nie obecność za którą z góry was przepraszam. Wiecie jak to jest czasem nie ma się weny, do tego dochodzi szkoła i mase spr i kartkówek -.- No, ale jakoś na szczęście wena mi dopisuje i nawęd myślę nad załorzeniem nowego bloga :) Nie bójcie się tego nie porzucę, choć kto chce jeszcze to czytać ? :O Pewnie już nikt ;c Co do rozdziału to trochę jest nudny nie podoba mi się szczególnie.. no hee.. to do następnego :)

10-12 komentarzy nowy rozdział <3