wtorek, 27 maja 2014

Rozdział 19



Liz

Dlaczego wszystko ostatnio jest przeciwko mnie ? Dlaczego los chce mnie całą zgładzić ? Do tego tak brutalnie ? Czemu w moim życiu wszystko się wali ? Czemu zawsze muszę wybierać te złe drogi ? Począwszy od tej decyzji wzięcia do ust tych narkotyków. Bez tego nie było by tej całej sobki teraz ? Czemu jestem i byłam taka głupia ?
- Liz ? – usłyszałam znajomy i dawno nie słyszany głos mojej rodzicielki
Coś wtedy już we mnie pyknęło.
Uczucie towarzyszące w tej chwili były straszne mieszane. Złość, nienawiść, teschnota, smutek. Sama tak doskonale nie wiedziałam co teraz czuje.
Lecz wiem tylko jedno, że nie mogę się od razu im podać. Przynajmniej nie w tej chwili
- Liz ? Kochanie – znów usłyszałam znajomy głos, a mimo wszystko nie chciałam się odwracać w tą stronę, gdzie padały te pytania.
Zaraz za chwilę poczułam czyjąś rękę. Domyślałam się kogo może być, ale jednak strach górował na spojrzeniem się tam
- Liz kochanie jest dobrze – kolejny raz usłyszałam ten sam głos
- Nic nie jest dobrze mamo ! – wybuchnęłam i spojrzałam w jej stronę
Zobaczyłam swoja rodzinę ? Mama stała tak blisko, że aż czułam jej zapach lawendowych perfum, które tak kiedyś strasznie lubiłam w dzieciństwie. Od razu przypomniał mi się jeden dzień.
- Kochanie nie widziałaś gdzieś moich perfum, te które dostałam od ojca na swoje urodziny ?- rodzicielka weszła do mojego fioletowego pokoju.
Siedziałam właśnie na łóżku ucząc się pierwiastków chemicznych z chemii, której tak nienawidziłam.
- Nie, nie widziałam ich – wychyliłam nos z nad książki
- Na pewno ich nie widziałaś
- No cóż trudno mi stwierdzić – uśmiechnęłam się łobuzersko – one są takie śliczne i na dodatek tak ładnie pachną – znów wlepiłam wzrok w podręcznik
- No tak mogłam się domyśleć. Wiedze, że Liz już przywłaszczyła sobie moje perfum- pokazała wolną ręką na półkę, gdzie akurat stały.
Ja natomiast lekko się uśmiechnęłam, a potem obydwie wybuchłyśmy nie kontrolowanym śmiechem.
Tak moje relacje z rodzicami były w tych czasach wspaniałe co ja mówię były wyśmienite. Nikt chyba nie miał takich stosunków z rodzicami jak ja. Wszyscy mi tego zazdrościli. Wszystko jednak do czasu, kiedy zaczęło się psuć.
Co teraz miałam zrobić ?! Przywitać wszystkich ciepło jak by nigdy nic się nie stało ? No cóż nie potrafię od tak tego zapomnieć. Najbardziej chyba byłam zrażona do ojca, który stał w progu wejścia i wpatrywał się na swoje czarne wypolerowane skórzane buty. Szczerze w ogóle nie chciałam z nim gadać. Najchętniej już nigdy ! Wiem, że jest tu tylko z przymusu, bo tak chciała mama. Był tu, bo musiał po prostu. Jamesa natomiast, który stał tuż przy mamię wpatrując się we mnie co chwile z oczami przepraszającymi. Wiedziałam, że był przebity tylko czym ? Nie wiem co zrobić z nim. Chciał pomóc przynajmniej tak mówił, ale jak naprawdę jest ?
Co teraz miałam robić ?
Co do cholery zrobić, żeby było jak dawniej ?!
- Liz powinnaś się jakoś przywitać ze swoją rodziną – powiedziała moja lekarka prowadząca
- Jak mam ich przywitać jak o mnie dawno zapomnieli. Może ja ich też zapomniałam i ich już dawno wyrzucili ze swojego życia – warknęłam, może trochę za ostro
- Liz to nie prawda nie zapomnieliśmy o tobie. Nigdy bym o tobie nie zapomniała! Jesteś moją córką, którą kocham – rodzicielka ponownie dotknęła mojego ramienia
- Nie chce od nikogo litości, a już nie od was ! Gdybyś mnie kochała nie pozwoliła byś mi być tu gdzie teraz jestem. Wszystko było by inne ! – odepchnęłam jej ciepłą rękę z mojego ramienia
- To nie pra…
- Daj spokój Eleno to nie ma sensu – pierwszy raz ojciec się odezwał od kand tutaj wszedł. – To był jej wybór nic na to nie poradzisz
- Tak tato to był mój wybór, ale ty powinieneś mnie wesprzeć kiedy było źle, a nie pchać dalej w to gówno !
 - Loren do Liz przyszli goście mogą do niej wejść  - usłyszałam głos pielęgniarki, a w progu całą grupkę moich znajomych Melise, Carlosa, Kendalla nawęd Logan był. Zdziwiłam się, bo po ostatniej sprzede myślałam, że nie będzie tutaj przez jakiś czas przychodzić. W sumie spójrzmy prawdzie w oczy myślałam, że nikt tu nie będzie przychodził.
- Tak mogą wejść i tak miałam wziąć rodziców Liz na rozmowę powinni wiedzieć co się z tobą dzieje – spojrzała na mnie
- Nie muszą wiedzieć – warknęłam i podeszłam do grupki swoich znajomych
Od razu usiedliśmy na żółtej kanapie, a reszta wyszła oprócz Jamesa, który też dołączył do nas
- Jak się dziś czujesz ? – spytała mnie Melisa
- Dobrze, ale to zajść tutaj, które było chciałabym, żeby nie miało miejsca wtedy byłoby o wiele lepiej – uśmiechnęłam się
- Przepraszam – brat wychrypiał cicho ledwie słyszalnie
Podeszłam do niego i usiadłam na wolnym miejscu i go przytuliłam
- Myślałem, że robię dobrze, że się ucieszysz, kiedy ich zobaczysz
- Wiem to, nie myśl o tym – uśmiechnęłam się szczerze do niego pierwszy raz od kont go poznałam
- Dobra koniec tego – stwierdził Kendall – Może w coś razem zagramy. Widzę, że masz tu niezłe gry – wskazał na półkę z jakimiś grami, szczerze mówiąc nie grałam jeszcze w żadną z nich – Co o tym myślicie ?
- Jasne czemu nie przynajmniej nie będzie nie zręcznej sytuacji – stwierdził Carlos
Wiec witajcie na stępie przepraszam za to, że nie dodałam rozdziału w sobotę czy w niedziele, ale niestety nie mogłam bo cały dzień musiałam praktycznie poświecić na nauce, wiecie ostatnie poprawki i wgl -.-  W sumie w ogóle nie powinnam go wstawiać bo nawęd nie było 7 komentarzy pod ostatnim, ale dodaje może pod tym będzie więcej : ) Co do rozdziału to szczególnie mi nie wyszedł pisałam go na lekcji chemii w piątek wiec jest okropny nie przyłożyłam się do niego xD To chyba tyle co chciałam wam powiedzieć do następnego  

sobota, 17 maja 2014

Rozdział 18

Liz

Chyba to mój  czas, żeby wyjść z tej dziury, który stanowił mój obecny pokój w tej pieprzonym ośrodku. Nienawidzę tego miejsca. Jest takie obskurne. Brak w nim jakiegoś żywego oświecenia, żywych rzeczy, które od razu by poprawiły nastrój tym wszystkim.
Umierasz tu…
Usłyszałam w głowie. Tak to prawda. Umieram tutaj, a ci pieprzeni lekarze nic w tej sytuacji nie robią. Zero z ich strony jakiegoś zainteresowania. Czy to można nazwać ośrodkiem w którym leczą ludzi takich jak ja ? Zdecydowanie nie można !
Świetlica była czynna od 8 do 22, a że jest już po jedenastej i po porze śniadaniowej mogłam się tam swobodnie udać, bo w sumie gdzie indziej mogłam się wybrać ? A siedzieć w tej celi dwadzieścia cztery na dobę też mi się nie uśmiecha.
Wyszłam z pokoju na wąski korytarz, który oddzielał pomieszczenia do spania - bez wyjątku były takie same jak moje. Pozbawione życia jak już wyżej wspomniałam. Przedarłam się przez korytarz i weszłam do wnętrza świetlicy. Szczerze ? Nawęd nie wiem co ja mam tu robić ? W sumie dużo rzeczy widziałam dla siebie, ale ci ludzie odstraszali mnie. Na przykład starsza kobieta około czterdziestki wyglądająca jak na dwudziestotopięcio . Mówię poważnie pewnie jasna karnacji i te blond włosy opadające do ramion dodawały jej młodego wieku. I ten makijaż, który podkreślał jej jasno niebieskie oczy i jasno różowe policzki - mi już nie chcieli dać kosmetyków przez nich wyglądam jak śmieć ! – ale wracając do tematu ta kobieta odstraszała zupełnie czym innym. Mówię o jej zachowaniu, które było nie codziennym zjawiskiem. Siedziała na starym wiklinowym krześle bujanym i trzymała w ręce owiniętą w ciemno zielony kocyk małą lalkę dla dzieci. Co było jeszcze dziwniejsze ona mówiła jak i modliła się do tej zabawki.
Tak to było zdecydowanie nie codzienny widok.
Idąc dalej wzrokiem zobaczyłam młodego chłopaka. Wyglądam na około dwadzieścia trzy lat, wiec prawie w moim młodym wieku. Jako mężczyzna był bardzo ładny i pewnie zanim tutaj trafił przyciągał do siebie dużo dziewczyn. Lecz niestety z jakiś przyczyn tutaj trafił tak samo jak ja. Postaram się dowiedzieć co tu robi, bo z nich wszystkich to on był tutaj w tej sali najnormalniejszy.
Nie stojąc tak dłużej na progu przejścia jak idiotka poszłam usiąść na jednej z dwóch kanap, która na szczęście była wolne i mogłam sama na niej usiąść.
Postanowiłam podążać dalej swoim wzrokiem.
Kolejną osobą był znowu młody chłopak, który wyglądał na tyle samo lat co ja – większość tutaj ludzi była w moim wieku. Był bardzo ładny, ale niestety swoimi czynami odstraszał większość tu osób. Co robił ? W sumie nic wielkiego, ale bawił się w czarodzieja, a gdy coś mu nie wychodziło krzyczał i rzucał się na swoim krześle. Moim zdaniem powinien trafić na oddział zamknięty, ale niestety jest razem z nami. 
- Pano Liz – usłyszałam znajomy głos, po czym odruchowo obróciłam się w stronę gdzie po raz ostatni usłyszałam swoje imię. Zobaczyłam moją lekarkę Loren, która była jednocześnie moim opiekunem i czuwała na de mną.
- Tak ?
Usiadła koło mnie.
- Okej, zacznijmy od tego pytania. Jak ci minął dzień ?
No, cóż to pytanie tutaj było już chyba tradycją, że wszyscy pytają na wstępie ja się dziś ich pacjent czuje. W ogóle kogo to tutaj obchodzi jak się czujemy ? I tak nie robią nic co by nam pomagało, wiec po co się wysilać i powtarzać to pytanie 500 razy dziennie ?
- A ja miną twój ? – odpowiedziałam pytaniem na pytaniem
- Dobrze, ale zapytałam cię jako pierwsza
- Cóż wychodzi na to, że nie chce tutaj w ogóle być, ale z jakiś przyczyn muszę i nawęd nie zechcecie wpuścić do mnie swojego chłopaka Nathana.
- Pano Liz rozmawialiśmy już o tym. Przypomnij sobie co ci zrobił jakieś półtora roku temu. Zamknij oczy, skup się i postaraj sobie przypomnieć wszystko od nowa.
Co ona pieprzy ? O niczym nie zapomniałam, a już na pewno nie o tym, że mój Nathan mnie skrzywdził i to, aż tak, ale jednak posłuchałam ją i zamknęłam te oczy. Miałam dziwne przebłyski, przebłyski rzecz, które już się działy, ale były tak staranie ukryte w moim wnętrzu mózgu, że zostały już zapomniane. To nie możliwe, żeby Nathan tak mnie skrzywdził i, że przez niego zmarnowałam swoje życie.
- Pano Liz, Pan..
- Jest dobrze.. chyba..
- Mam jeszcze dla pani jedną wiadomość. Pani brat James przyjechał z waszymi rodzicami
Rodzicami ? To nie możliwe, przecież oni uważają, że ja nie żyje, że ja jestem dla nich już dawno skończona, dla nich mogę tutaj gnić i tak ich to nie obchodzi co ze mną się dzieje, wiec dlaczego tutaj są ? Mówiłam Jamesowi, żeby nie mówił im, że mnie odnalazł, żeby nic kurwa im nie mówił ! Zawiodłam się na nim. Myślałam, że mimo tego co mi mówił dotrzyma słowa, które mi obiecał…

James

… - Żyje obudziła się, ale stwierdzono u niej schizofrenie teraz jest w ośrodku psychiatrycznym. Jest dobrze, bo chce się leczyć i może z tego wyjść. Jest dopiero w pierwszym stopniu choroby, którą można wyleczyć.
- O mój boże.. Ericu widzisz coś narobił. – matka, aż zakryła swoje usta rękami
- Nie mów, ze to tylko moja wina !
- Nie twoja, a ja się ciebie posłuchałam, że jej będzie lepiej bez nas, że da sobie rade bo jest przy niej ten Nathan. Wiedziałam dobrze, że brali. Dlaczego musiałam się ciebie słuchać, że to dla naszej rodzinny jest hańbą i jak my się na ulicy pokarzemy. Wiesz co teraz to naprawdę jak się na ulicy pokarzemy ? Wyganiamy własną córkę z domu, bo bierze narkotyki, odnajduje nas starszy syn, którego kiedyś zostawiliśmy w domu dziecka, bo nie byliśmy wystarczająco dorośli, żeby się nim zająć, a teraz to. Ericku nasza córka jest chora psychicznie. Trzeba jej pomóc !
- Niech było pomyśleć zanim wzięła to świństwo do ust !
- Matko, ojcze ! – podniosłem głos, żeby ich przekrzyczeć – To nie ma sensu w tej chwili. Powinniście pojechać do niej i jej coś wytłumaczyć. Powiedzieć jej, że mimo wszystko to i tak ją kochacie. Ona potrzebuje tego teraz od was szczególnie
- Kategorycznie mówię, że nigdzie nie jadę ! – ojciec siadł na swoim fotelu i założył ręce na ręce.
- Ericku to w tej chwili nie właściwy moment, żeby tak to odgrywać. Pojedziesz tam czy ci się to podoba czy nie ! – matka postawiła sprawę decydująco – Pójdę tylko po swój płaszcz i apaszkę i możemy jechać – wstała z kanapy i zniknęła w przedpokoju
Zachowanie ojca naprawdę mnie zdziwiło. Myślałam, że jest inny. Jednak Liz miała co do niego racie jest dupek, a matka musi tylko przez niego cierpieć. Po co ja postanowiłem im o tym powiedzieć ? Mogłem umówić się z mamą w jakieś kawiarni i w tedy wszystko opowiedzieć. Jestem skończonym kretynem.
_________________________________________________________________
Jak widzicie wzięłam się trochę za tego bloga i postanowiłam, że częściej będę publikować tutaj rozdziały :) Mam nadzieje, że cieszycie się z tego xD 
Zmieniłam nawęd szablon bloga podoba wam się ? 
Co jeszcze ? Zrobiłam taki jak by plakat na bloga xD Ładny ? (po lewej stronię na górze) hahahah :D 
No również postanowiłam, że zrobię zwiastun  bloga, bo od tamtego już chyba uciekłam z tematem..  i tak bywa. Co do niego to jest taki no przereklamowany, ale kurcze w jakiś sposób mi się podoba on. Co o nim myślicie ? Może choć trochę zachce was do czytania 
No wiec do następnego :* 
Trzeba was troszkę zachęcić do komentowania wiec 
7-10 komentarzy = nowy rozdział  




sobota, 10 maja 2014

Rozdział 17

Liz

Szłam bezczynie ze spuszczoną głową przed siebie. Tam gdzie nogi poniosą mnie. Na koniec świata ? Chciałabym zobaczyć jak tam jest. Czy naprawdę istnieje koniec tej planety, na której jest  tak pełno życia ?
W końcu musiałam podnieść głowę. Gdzie teraz byłam ? Nie mam pojęcia. Byłam na środku czegoś ? Otaczały mnie białe ściany, podłoga i sufit. Przede mną stało drzewo. Można wspomnieć, że to już pół drzewa, bo tylko po nim zostały korzenie. Podeszłam do niego bliżej. Pochyliłam się nad nim po czym przyjrzałam mu się uważnie. Było całe spróchniałe. Pozbawione definitywnie życia.
„Chce go dotknąć”.
Usłyszałam w swoje głowie głos.
Wychyliłam swoją prawą rękę w jego stroną. Tak blisko. Dzieliło mnie tylko parę centymetrów od dotknięcia go. Naglę poczułam czyjąś rękę na mojej ręcy…
- Aaaaaaaa – obudziłam się ?
- Pano Liz Beson. Pano Liz..
- Gdzie ja jestem ? – zaczerpnęłam gwałtownie powietrza
- Jest Pani w ośrodku. Pamiętasz co się działo w ostatnich 24 godzinach ?
- Uh.. chyba tak. Byłam tutaj… - starałam się przypomnieć sobie coś – Przesiedziałam tu cały dzień razem z Nathanem
- Kto to Nathan ? – zdziwiła się pielęgniarka
- Przecież przesiaduje tutaj ze mną praktycznie każdy dzień. Pilnuje mnie, żeby nic mi się nie stało. Prawda, że jest kochany ? – uśmiechnęłam się
- Tak, tak.. Chyba będziemy musiały  porozmawiać szybciej niż myślałam. Widzimy się dziś po południu dobrze ?
- Dobrze ? – wyszła
O co jej chodziło ? Przecież czyje się znakomicie kiedy jest przymnie Nathan. Czuje się przy nim naprawdę bezpiecznie. Czyje, że wyjdę z tego kiedy on tutaj jest. To wspaniałe uczucie kiedy jest ktoś na kim ci zależy, a mu zależy na tobie.

***

- Pano Liz czas na popołudniową rozmowę z Loren. Już na ciebie czeka w gabinecie – ochroniarz, który jak się nie mylę miał na imię Eric wziął mnie pod pachę i zaczął prowadzić do gabinetu.
Wyszliśmy z pokoju. Minęliśmy korytarz z salami, świetlice - w której jeszcze nie byłam ani razu - i recepcie, aż weszliśmy na odział zamknięty. Trudno się przyznać, ale przeraziłam się co tam zobaczyłam. Ludzie z pokojów zaczęli krzyczeć niektórzy nawęd kopali drzwi inni nawęd robili to i to na raz. Dreszczy mnie przeszły po całym ciele na samą myśl o tym, że nie chce tak zwariować jak oni. Wiem to smutne, ale to rzeczywistość.
Dotarliśmy do gabinetu. Eric zapukał i usłyszeliśmy ciche proszę i weszłam do pomieszczenia.
- Witaj Liz – włożyła książkę na półkę po czym odkręciła się w moja stronę i uśmiechnęła się do mnie – usiać – pokazała na brązowe krzesło. – Jak się dziś czujesz ?
Czy wszyscy muszą zaczynać tutaj wizytę od tego pytania ? Zaczynam go nienawidzić.
- Uh.. chyba dobrze – zaczęłam się bawić swoimi palcami.
Wyciągnęła z szafki jakieś papiery - jak się nie mylę są to moje dokumenty – które zaczęła przeglądać.
- No dobrze. Może powiesz mi kim był/ jest  Nathan ?
- On ? On jest moim chłopakiem… Uh.. którego bardzo kocham. Pomógł mi, kiedy rodzice dowiedzieli się, że biorę używki.
- Pamiętasz może od czego się zaczęło ? Jak zaczęłaś barć narkotyki ?
- Przez mgłę – mruknęłam – Zaczęło się od tego, że nie dawałam sobie rady z wszystkim co otaczało mnie wokół. Dom, szkoła, znajomi, przyjaciele. Świadomość mi podpowiadała, że to najlepszy sposób, że oderwie się od rzeczywistości. Pozwolę sobie zapomnieć złe chwile.
- Liz, a pamiętasz co się stało kiedy rodzice się o tym dowiedzieli ?
- Tak – odpowiedziałam cicho – Nie chcieli mnie znać – powiedziałam ledwie słyszalnie
- No dobrze. Zmienimy może temat. Może pamiętasz, kto cię ostatnio odwiedzał ?
Starałam sobie przypomnieć, ale niestety nic nie pamiętam. Co się ze mną dzieje ? Nie chce taka być.. nie chce tego życia, które teraz mnie otacza, chce zacząć wszystko od nowa. Od nowa z nowym startem w ręku !!!

James

Czas zrobić porządek z rzeczami, które odkładałem na półkę spraw, które nie chciałem z jakiś przyczyn je rozwiązać. Myślałem, że rozwiązanie ich nie przyjdzie mi z łatwością. To prawda nie przychodzą z łatwością. Najtrudniej je zacząć, ale gdy zrobi się pierwszy ten najważniejszy krok potem wszystko staje się o wiele prostsze. Widzimy tą rzecz w nowym świetle z nowymi rozwiązaniami o wiele lepszymi.
Mam nadzieje, że i ta sprawa zostanie rozwiązana tak jak sobie to zaplanowałem.
Stałem przed drzwiami czekając, aż ktoś z domowników je otworzy. Chwila trwała wiecznością, ale w końcu otworzyli.
- Mamo, tato – jeszcze trudno było mi się oswoić z tą myślą, że mogę ich tak nazywać, wiec te słowa trochę chłodno wyleciały
- Synu jak dobrze cię znowu widzieć – ojciec mnie przytulił i rozkazał wejść do środka
- Masz jakieś informacje synu o naszej córce ? – mama usiadła naprzeciwko mnie na kanapie
- Mianowicie po to tu przyjechałem. Muszę z wami poważnie porozmawiać
- Coś się stało James ?
- James co się stało z Liz – rodzicielka się przeraziła
No cóż naszedł ten czas kiedy muszę sprawę wyciągnąć z tej półki nierozwiązanych spraw. Mam nadzieje, że oni to zrozumieją i pójdzie wszystko jak z płatka.
- Nie… to znaczy tak… nie sam już nie wiem do końca jak już jest – wziąłem łyk wody, którą wcześniej przyniósł mi ojciec – Dobra wiadomość jest taka, że znalazłem Liz, żyje jest cała i zdrowa…uh.. to trudne.. – przeczesałem ręką swoje włosy – Ona nadal bierze narkotyki..
- Wiedziałem, że to nie najlepszy pomysł, żeby ją szukać żyje tam swoim świecie razem z Nathanem tym nie odpowiedzialnym chłopakiem – przerwał mi najstarszy z grona
- Eriku jak możesz mówić tak o swojej córce ! – skarciła go matka
- Eleno wiesz co myślę na ten temat o tym wszystkim. Wypowiedziałem się już o tym rok temu.. mojego zdania już nie zmienisz
- Matko, ojcze – wtrąciłem się do ich rozmowy – Ona nie jest już z Nathanem.. Wbiła się z dołu, który sami jej wykopaliście.
Wiem, że prawda boli, ale innego wyjścia nie miałem.
- Mieszka razem z koleżanką Melisą i pracuje jako barmanka w kawiarce. Nie bierze już używek. Przynajmniej do czasu kiedy ją poznałem. Gdy się o wszystkim dowiedziała o tym, że jestem jej starszym bratem coś do niej wróciło. Zaczęła od nowa z tym świństwem. Zaczęła gorzej niż wcześniej. Do tego zaczęła się ciąć. Trafiła do szpitala ze śpiączka..
- O mój Boże – wykrzyczała matka
- Żyje obudziła się, ale stwierdzono u niej schizofrenie teraz jest w ośrodku psychiatrycznym. Jest dobrze, bo chce się leczyć i może z tego wyjść. Jest dopiero w pierwszym stopniu choroby, którą można wyleczyć.
_______________________________________________________________

Buu… przychodzą do was z nowym rozdziałem po dość długiej nie obecności. Jakoś nie chciało mi się przysiadać do tego i pisać, a i tak czytelników tutaj za wiele nie ma i nawęd nie wiem czy nie zamknąć bloga. Nawęd pod ostatnim rozdziałem tylko 5 komentarzy było, a za zwyczaj było ich około 10/14, wiec nie wiem co zrobić z nim. Może jakoś spróbuje odbudować go od nowa ? Zrobiłam zakładkę Informowani chce wiedzieć, kto będzie takmi stałym czytelnikiem tego czegoś xD (i tak wiem, że ich wielu nie będzie)  Druga sprawa dziękuje PaulinaKFS za ten komentarz pod ostatnim rozdziałem, bardzo mnie on zmotywował do dalszego pisania <3 Jeszcze raz ci dziękuje <3 Trzecia sprawa założyłam drugiego bloga co prawda nie jest o BTR, ale mam nadzieje, że i on też was jakoś zachęci do czytania  http://loveisnot-a-teddybear.blogspot.com/